14 lutego 2016

Pociąg do Hsipaw.


Czwarta rano. Schodzimy na peron. Odór zdechłego zwierzęcia uderza nas tak mocno, że omal nie wymiotujemy. Na podłodze struga krwi. Gwizd i odjeżdżamy. Wagon mamy całkiem przytulny, jedziemy tzw zwyczajną klasą. Są jeszcze dwie: pierwsza i trzecia, gdzie siedzi się na drewnianych siedzeniach. Pociąg toczy się tak wolno, że bez problemu można w trakcie wsiąść i wysiąść. Trzęsie się tak bardzo, że czujemy się jak w wesołym miateczku. To naturalne w Birmie. Zatrzymujemy się na peronie. Chwila trwa wieki, słyszymy jakieś przeraźliwe zwierzęce krzyki i uderzenia. Wychodzę zobaczyć co się dzieje. Nie wierzę własnym oczom. Grupka mężczyzn pakuje kozy do wagonu wrzucając je za nogi niczym worek kartofli.
Jedziemy pociągiem do Hsipaw, górskiej miejscowości w prowincji Szan pochodzić po górach. Podróż trwa jedenaście godzin chociaż to jedynie 200km od Mandalay ,skąd ruszamy. Wiezie wszystko: ludzi, zwierzęta, worki kartofli, kosze z pomidorami i kilofy. Na stacjach wsiadają sprzedawczynie z koszami jedzenia na głowach.
Pociąg jedzie przez stuletni żelazny most kolejowy Gokteik, niegdyś drugi najwyższy na świecie, nad ogromną przepaścią zapierającą dech w piersiach. Góry, łąki zielone i pola słoneczników.






















Nocny bazar.






















Nasz górski przewodnik.


Taką brama wita przybyszów każda wioska.

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz