Graniczne miasto z Wietnamem. Przesiadają część osób jadących dalej w głąb kraju do minibusow, które zabierają ich na dworzec autobusowy. Pytam, czy nie mogą mnie tam podrzucić, bo chcę pojechać dalej do Ho chi min. "Nie, bo to poza miastem"- odpowiada koordynatorka akcji. Zostajemy tylko ja i Belgijka. Ona też nie wie dokąd jedzie autobus. Nagle kierowca zatrzymuje się i koordynatorka zamieszania każe jej się przesiąść na autobus. Jedziemy dalej, wkraczamy do miasta. Pytam gdzie jest dworzec autobusowy. "Właśnie tam zatrzymaliśmy się przed chwilą"- słyszę w odpowiedzi. "Przecież właśnie tam chciałam się dostać!" Dyskusja była na nic, wysiadłam i postanowiłam pójść drogą za intuicją. Trafiłam wprost do agencji, gdzie sprzedawano bilety na autobus i okazało się, że będzie za chwilę. Nauczona doświadczeniem nawet nie zapytałam ile to chwila, jedynie czy podjeżdżamy minibusem na dworzec czy jedziemy od razu dużym autokarem. Podróżowanie po Azji pokazało mi różne wariacje na ten temat, więc chciałam się upewnić. Podjedzie duży autobus, zapewnia mnie. Podjechał minibus, który zabrał mnie i kilku inych turystów na dworzec. No tak. Tam czekaliśmy kolejną "chwilę". Kiedy wkońcu przyjechał autokar, byłam w szoku. Nie spodziewałam się, że będzie sypialny! Piętrowe łóżka w skórzanych obiciach w trzech rzędach z poduszkami i kocykami. To się nazywa jazda! Cały autokar był niemalże pusty, niestety kierowca kazał nam wszystkim turystom położyć się z tyłu obok siebie. Czemu?! Ponieważ pozostałe miejsca są dla Wietnamczyków. W trakcie całej podróży dosiadło się tylko kilka osób, autokar pozostał praktycznie pusty.
Sajgon. Kakofonia klaksonów i miliony skuterów. Miasto. Fancy sklepy, wieżowce i ludzie nowocześnie ubrani. Nie tego się spodziewałam.
Wychodzę na miasto powałęsać się. Jak to często bywa spacerując bez celu trafiasz do ciekawych miejsc. Spaceruję sobie ruchliwą ulicą gdy nagle dostrzegam dziewczynę, która skręca motorem w ciemną wąską uliczkę. Zaciekawiona postanawiem zbadać teren. Uliczka prowadzi mnie wprost w labirynt takich samych wąskich, serce przedziwnej dzielnicy. Budynki mieszkalne przylegają ciasno ledwie zostwiając miejsce na otwarcie okien, z których widać jedynie drugie okno. Pomiędzy nimi ludzie rozwieszają pranie, sadzą kwiaty i wieszają różne przedmioty. Mieszkania są malutkie, wykorzystują każdą wolną przestrzeń. Osiedle żyje własnym życiem. Jest tu wszystko: zakład fryzjerski, punkt naprawy motorów, salon masażu, miejsce do gry w bilarda. Wszystko dzieje się w małych pomieszczeniach pod niskim sufitem. Wąskie przestrzenie między budynkami nie pozwalają światłu dotrzeć tu. Osiedle jest ciemne, żarówki nie przestają sie tu palić.
Wieczorem trafiam do parku, gdzie trwa lokalny festyn z okazji nadchodzącego wietnamskiego Nowego Roku. To już jutro! Przedstawienie ze smokiem,koncert oraz wystawa sukulentów, bonzai i rzeźb z kory drzew. Piękne!
Wieczorem trafiam do parku, gdzie trwa lokalny festyn z okazji nadchodzącego wietnamskiego Nowego Roku. To już jutro! Przedstawienie ze smokiem,koncert oraz wystawa sukulentów, bonzai i rzeźb z kory drzew. Piękne!
Jest już późny wieczór. Po drodze do hostelu zachaczam o agencję kupić bilet. Są otwarte do późna, trzeba zarabiać. Pracownik jest młody,studiuje w weekendy i pracuje od 6rano do północy. Pytam go gdzie spędzi Nowy Rok,tu,odpowiada. Jego rodzina jest w Hanoi, skąd pochodzi, nie ma tu przyjaciół. Poza tym pracuje do późna.
Wychodzę senna i myślę już tylko o łóżku. Jestem prawie przy domu gdy mijam grupkę śpiewających Karaoke. Kochają to, na każdym rogu słychać śpiewających do mikrofonu przy biesiadnym stole podpitych Wietnamczyków. Zatrzymuję się na chwilę i uśmiecham z aprobatą. Jeden z mężczyzn, chyba najbardziej pijany, zaprasza mnie do stołu. Ledwie siadam i poczęstunki przychodzą do mnie. Tofu, smakowity arbuz i piwo. Przy stole siedzi grupka mężczyzn ubranych tak samo w firmowy strój i młoda kobieta z kilkuletnią córką. Atmosfera jest miła i zabawna. Spędzam z nimi jakąś godzinę i uradowana wracam. Przy hostelu siedzi Valentino, znajomy z autokaru. "Jak spędziłeś dzień?"- pytam go. "Fatalnie, zostałem prawie zgwałcony". "Co?! Jak to się stało?!" Opowiada mi jak wspaniale spędził dzień. Poznał sympatycznych młodych Wietnamczyków z bogatych domów, którzy zaprosili go na obiad, i oprowadzili po mieście. Na koniec jeden z nich zaprosił go do siebie. Mieszkał w luksusowym apatamentowcu na 30 piętrze. Valentino oczarowany podszedł do okna z widokiem i wtedy gospodarz zaszedł go od tyłu, objął i pocałował w szyję. Przestraszony Valentino odepchnął go i powiedział, ze nie jest gejem. Tamten spróbował jednak ponownie i złapał go za genitania. Duńczyk odepchnął go na łóżko, tym razem mocniej i czym prędzej uciekł. Zrobiło mi się przykro, że jego pierwszy dzień w Wietnamie tak fatalnie się zaczął, a mój tak wspaniale. Następnego dnia okazało się, że to nie całkiem tak..
Jest późne popołudnie, odpalam internet i widzę wiadomość od obcej osoby. Pyta czy jestem wciąż w Ho Chi Min bo znalazła moje karty kredytowe. Nic z tego nie rozumiem. Zaglądam do plecaka i rzeczywiście, brakuje mojego portfela!! Okazało się, że leżał w miejscu, gdzie ucztowałam poprzedniej nocy przy karaoke. Zniknęła gotówka, karty na szczęście pozostały. Good morning Vietnam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz