Bagan, dawne królestwo Myanmaru to ogromny obszar starych kamiennych świątyń. Żeby go przejechac wzdłuż i wszerz potrzeba paru dni. Państwo wymyśliło więc bilety pięciodniowe za 20 dolarów. Wszędzie gdzie bywają turyści możesz zapłacić w dolarach: w hotelach, miejscach do zwiedzania, na dworcach. Wstęp do świątyni 8 dolarów, nocleg 10 dolarów, autobus 15 dolarów, System chce wyssać z Ciebie ostatniego centa.Czy jest to miejsce publiczne czy prywatny biznes, z którego część kasy i tak idzie do kieszeni komunistycznego rządu. Wielki Brat ma kontrolę nad wszystkim.
Jest środek nocy, wysiadamy zmęczeni nocną podróżą autokarem. Ledwie wychylam się na zewnątrz i tuzin mężczyzn przekrzykuje się wzajemnie proponując transport do miasta. Birmańskie dworce autobusowe są na obrzeżach miast lub poza nimi. Czasami można dojechać autobusem, niekiedy musisz wziąć taksówkę. Nie zawsze jest to Twój dobrowolny wybór...
Próbuję negocjować ceny. Liczą sobie jak za zboże. Obserwuję miejscowych, dokąd się udają. Wsiadają do małego pickupa, lokalnej kolektywnej taksówki. Idę za nimi i pytam kierowcę o przejazd. "No-słyszę- only local people". Jak to?! Kłócę się, przekonuję, że mam prawo wsiąść tak jak inni, ale to na nic. Komitywa między kierowcami jest zbyt silna. Razem ze znajomymi, z którymi podróżuję postanawiamy poczekać aż zmiekną i wezmą nas taniej. Udaje się nam ta sztuka o wiele szybciej niż się spodziewamy.
Przyjechałam tu drugi raz, więc wiem co nas czeka po drodze. Bramka wjazdowa do "archeological site", królestwa Baganu. Nie miałam zamiaru płacić drugi raz za bilet więc załatwiłam go sobie wcześniej od przypadkowych turystów. Okazało sie, ze moi towarzysze podróży zrobili podobnie. Podjeżdzamy do bramki. Strażnik chce od nas dolary, my na to pokazujemy nasze bilety. "No, it's not your ticket, you take it from someone'. Wow, zdaje się, że już zna ten numer! Pozostajemy twardzi i stanowczo zaprzeczamy. Przekonujemy go, że przyjechaliśmy tu wcześniej, wyjechaliśmy i ponownie wróciliśmy. Strażnik robi szczegółowy wywiad kiedy i którym autobusem przyjechaliśmy oraz gdzie dokładnie mieszkaliśmy wcześniej (zapytał nawet o numer pokoju!). Jako jedyna znałam miasto więc mogłam z łatwością mu opisać guesthouse, w którym się zatrzymałam, ale nie pamiętałam nazwy, ani tym bardziej numeru pokoju! Zaczęliśmy więc wszyscy zmyślać, a ja dodatkowo opisywać szczegóły miasteczka by być bardziej wiarygodna. Chyba uwierzył, że tam byłam, bo zostawił mnie w spokoju, ale reszcie grupg nie odpuścił. Wtedy wydarzyło sie coś niespodziewanego. Jeden z Argentyńczyków zaczął mu grozić w subtelny acz stanowczy sposób. Przybliżał się powoli do niego i wymuszał na nim kontakt wzrokowy. Było w tym coś dziwnego, niepokojącego. Dodam, że parę godzin wcześniej Argentyńczyk opowiedział mi, że chciał pójść do wojska, ale nie przeszedł testów psychologicznych, bo podejrzewali u niego skłonności psychopatyczne.Okoliczności również dodawały grozy sytuacji- był środek nocy, tylko strażnik i my w małej stróżówce. Ku mojemu zdziwieniu ten ostatni wyjął telefon i powiedział, że puści nas, tylko zrobi nam zdjęcia dla potwierdzenia, że tu byliśmy. Na tym skończyła się rozmowa. Nawet nas nie spisał.
CUDNE KRAJOBRAZY! Czekam na cd. Pozdrawiam mocno M. :)
OdpowiedzUsuń