26 stycznia 2016

Lungi w klapkach

W czym chodzą ubrani Birmańczycy? W spódnice, a właściwie w szeroki materiał zawiązywany sprytnie wokół talii, żeby nie spadł. Lungi ubierają zarówno kobiety jak mężczyźni. Różnią się formą zawiązywania i designem. Męskie są w kratkę, w stonowanych kolorach, żeńskie we wzory i barwniejsze.
Lungi jest praktyczne. Nie trzeba zakładać majtek pod spodem, bo jest długi, więc łatwo można go podwinąć, szybko przykucnąć i załatwić się przy drodze. Przy okazji jest i dobra wentylacja. Można w nim jeździć na rowerze i na motorze. Prać, budować, skakać na skakance, a opowiednio podwiniętym grać w piłkę. Kobiety owijają  się nim do wspólnej kąpieli.
Cejrowski chodzi boso przez świat, Azjaci w klapkach. W klapkach rodzą się dzieci, które zanim zaczną chodzić jeżdżą na motorze. Siedzą z przodu na kolanach rodziców, a jak tylko trochę podrosną to z tyłu, ledwie trzymając się  małymi rączkami. Cała rodzina na jednym motorze. Nastolatki prowadzą już z taką wprawą, że mogłyby spokojnie startować w zawodach rally motocross. Zwłaszcza, że drogi są wymagające, a przemierzają je w klapkach, lungi i często bez kasku. Jakość motorów pozostawia też wiele do życzenia. Podobnie innych środków transportu.
Podróżowanie zdezelowanym, śmierdzacym spalinami autobusem jest nie lada wyzwaniem. Wyboiste drogi, niekończące się przystanki na zatankowanie, wymianę opony, doładowanie kur do kurnika i jedzenie. Od czasu do czasu kierowca zatrzymuje się żeby dać bakszysz za przejazd drogą urzędnikowi ubranemu po cywilnemu. Z czterech godzin robi sie osiem. Jeśli jazda odbywa się krętymi górskimi ścieżkami kończy się to zazwyczaj serią wymiotów. Co ciekawe nie turystów, a lokalsków. Na krótszych dystansach jedzie się małym autobusem wypchanym do granic możliwosci. Pomiędzy siedzeniami są mniejsze, rozkładane. Jeśli więc siedzisz z tyłu i chcesz wyjść do toalety wszyscy też muszą wstać. Wszystkim zajmuje się pomocnik kierowcy. Usadza, rozsadza, zbiera pieniądze. Stoi przy otwartych drzwiach i z wychylonym tułowiem krzyczy coś co chwila. Wyławia pasazerów, ale co ważniejsze, nawiguje kierowcę! Ponieważ ruch jest prawostronny, a kierownica po lewej stronie, kierowca nic nie widzi wyprzedzając. Pomocnik jest mu więc do tego niezbedny.
















Królestwo


Bagan, dawne królestwo Myanmaru to ogromny obszar starych kamiennych świątyń. Żeby go przejechac wzdłuż i wszerz potrzeba paru dni. Państwo wymyśliło więc bilety pięciodniowe za 20 dolarów. Wszędzie gdzie bywają turyści możesz zapłacić w dolarach: w hotelach, miejscach do zwiedzania, na dworcach. Wstęp do świątyni 8 dolarów, nocleg 10 dolarów, autobus 15 dolarów, System chce wyssać z Ciebie ostatniego centa.Czy jest to miejsce publiczne czy prywatny biznes, z którego część kasy i tak idzie do kieszeni komunistycznego rządu. Wielki Brat ma kontrolę nad wszystkim.
Jest środek nocy, wysiadamy zmęczeni nocną podróżą autokarem. Ledwie wychylam się na zewnątrz i tuzin mężczyzn przekrzykuje się wzajemnie proponując transport do miasta. Birmańskie dworce autobusowe są na obrzeżach miast lub poza nimi. Czasami można dojechać autobusem, niekiedy musisz wziąć taksówkę. Nie zawsze jest to Twój dobrowolny wybór...
Próbuję negocjować ceny. Liczą sobie jak za zboże. Obserwuję miejscowych, dokąd się udają. Wsiadają do małego pickupa, lokalnej kolektywnej taksówki. Idę za nimi i pytam kierowcę o przejazd. "No-słyszę- only local people". Jak to?! Kłócę się, przekonuję, że mam prawo wsiąść tak jak inni, ale to na nic. Komitywa między kierowcami jest zbyt silna. Razem ze znajomymi, z którymi podróżuję postanawiamy poczekać aż zmiekną i wezmą nas taniej. Udaje się nam ta sztuka o wiele szybciej niż się spodziewamy.
Przyjechałam tu drugi raz, więc wiem co nas czeka po drodze. Bramka wjazdowa do "archeological site", królestwa Baganu. Nie miałam zamiaru płacić drugi raz za bilet więc załatwiłam go sobie wcześniej od przypadkowych turystów. Okazało sie, ze moi towarzysze podróży zrobili podobnie. Podjeżdzamy do bramki. Strażnik chce od nas dolary, my na to pokazujemy nasze bilety. "No, it's not your ticket, you take it from someone'. Wow, zdaje się, że już zna ten numer! Pozostajemy twardzi i stanowczo zaprzeczamy. Przekonujemy go, że przyjechaliśmy tu wcześniej, wyjechaliśmy i ponownie wróciliśmy. Strażnik robi szczegółowy wywiad kiedy i którym autobusem przyjechaliśmy oraz gdzie dokładnie mieszkaliśmy wcześniej (zapytał nawet o numer pokoju!). Jako jedyna znałam miasto więc mogłam z łatwością mu opisać guesthouse, w którym się zatrzymałam, ale nie pamiętałam nazwy, ani tym bardziej numeru pokoju! Zaczęliśmy więc wszyscy zmyślać, a ja dodatkowo opisywać szczegóły miasteczka by być bardziej wiarygodna. Chyba uwierzył, że tam byłam, bo zostawił mnie w spokoju, ale reszcie grupg nie odpuścił. Wtedy wydarzyło sie coś niespodziewanego. Jeden z Argentyńczyków zaczął mu grozić w subtelny acz stanowczy sposób. Przybliżał się powoli do niego i wymuszał na nim kontakt wzrokowy. Było w tym coś dziwnego, niepokojącego. Dodam, że parę godzin wcześniej Argentyńczyk opowiedział mi, że chciał pójść do wojska, ale nie przeszedł testów psychologicznych, bo podejrzewali u niego skłonności psychopatyczne.Okoliczności również dodawały grozy sytuacji- był środek nocy, tylko strażnik i my w małej stróżówce. Ku mojemu zdziwieniu ten ostatni wyjął telefon i powiedział, że puści nas, tylko zrobi nam zdjęcia dla potwierdzenia, że tu byliśmy. Na tym skończyła się rozmowa. Nawet nas nie spisał.




















12 stycznia 2016

Kontrasty

W powietrzu unosi się smród spalin, beteli i śmieci. Są wszędzie, tysiące, leżą bez ładu i składu. Śmierdzi gdy idziesz ulicą, jedziesz autobusem, jesz na stoisku. Birma żyje na śmieciach. W tle odbijają się od słońca złote pagody, rozświetlając szaroburą rzeczywistość. Uśmiechnięte młode mniszki zabarwiają ulice bladoróżowymi szatami.
Świątynie i śmieci, pocztówkowe obrazy Birmy, ścigają się ze sobą i atakują Cię wszystimi zmysłami. Kontrastują ze sobą, a jednocześnie spokojnie obok siebie egzystują.
Śpię w hotelu Okinawa w pokoju wieloosobowym w japońskim stylu. Na podłodze leżą same materace, a każdy z nich jest otoczony własną moskitierą. Po hotelu chodzi się boso, jak w każdym buddyjskim domu, a podłoga wyłożona jest czerwoną wykładziną. Do łazienki, choć publicznej, też się wchodzi boso. Ciężko do tego przywyknąć, nawet jeśli toaleta wygląda czysto. To z pewnością dobra metoda psychologiczna jeśli ktoś ma fobię czystości. Hotel jest czysty, nie biegają po nim karaluchy jak w większości. Nie przekonuje to Japonki, która z obrzydzeniem wchodzi do mokrej toalety w białych pończochach ubrana cała na biało. W Birmie jest mnóstwo japońskich turystów i specjalnie dla nich powstały japońskie hotele.
Idę na zaplecze powiesić pranie w miejscu, do którego nie mam wstępu. To co widzę, mocno mnie szokuje. Na tyłach budynku jest aleja śmieci, dywan ciągnący się po horyzont! Nie dziwne, że nie ma w hotelu karaluchów...
Tego dnia widzę jeszcze więcej śmieci, na slumsach, do których trafiam przypadkiem włócząc się po mieście. Są wszędzie: na ulicy, za domem, a nawet w kanałach, w których kobiety robia pranie i brodzą bezdomne wychudzone do szpiku kości psy. Birmańskie psy są przeważnie bezdomne, przeraźliwie chude i z ranami. Nie wiem czy od zderzenia z pojazdami, walk z innymi psami czy od chorób. Leżą na środku ulicy i nie wstają gdy nadjeżdża samochód, są zbyt słabe albo zrezygnowane. Może jedno i drugie. Nigdy nie słyszałam jak szczekają. W śmieciach grzebią też inne zwierzęta, które potem lądują na talerzu.
Mimo powszechnej biedy ludzie chętnie dają co mają "na tacę". W buddyjskich świątyniach są przezroczyste urny, do których można włożyć pieniądze. Któż nie da jeśli ceną jest wieczne szczęście i dobrobyt? Zbiera się też pieniądze na coroczne złocenie swiątyń. Czy napewno tylko na to? Zastanawiam się widząc wokół mnóstwo mnichów ze smartfonami i tabletami. Każda buddyjska rodzina stara się wysłać dziecko do klasztoru przynajmniej raz w jego życiu na okres roku. Piękne solidne tekowe klasztory, wygodne łóżka, czysto, spokó i cisza.  Codziennie rano mnisi chodzą ulicami i proszą o miskę ryżu. Teoretycznie ostatni posiłek jedzą przed południem, ale w praktyce jest inaczej. W klasztorach trzymają kartony czekoladowego mleka sojowego, którymi opijają się popołudniami. Osobiście widziałam  jak jadają w restauracjach. Może dlatego w Birmie jest pełno młodych mnichów i mniszek.