7 marca 2016

Ho Chi Minh Trail

    Popularny motocyklowy szlak po Wietnamie wiedzie trasą Ho Chi Minh z Sajgonu do Hanoi przez środek kraju.  Pierwotny szlak przebiegał na granicy z Laosem i Kambodżą. Powstały w czasie wojny w Wietnamie służył do transportu broni i ludzi między północnym, a południowym Wietnamem. Dziś ten szklak, zwany Ho Chi Minh Trail, jest mało uczęszczany. Postanawiamy zbadać tę trasę. Zaczynamy od nowej drogi, jednej z jej najpiękniejszych części, która wiedzie z gór wprost nad morze. Widoki są baśniowe. Majestatyczne góry poprzedzierane gdzieniegdzie wodospadami przechodzą płynnie w zielony dywan pól uprawnych kończąc na oceanie. 









 
    Wracamy w góry i podążamy w stronę starego szlaku. Przez wioski, witani entuzjastycznym okrzykiem machających nam dzieci wracających ze szkół, wąskimi dróżkami, docieramy w surowy księżycowy krajobraz, przez który wiedzie bezkresna piaszczysta droga. Nagle zatrzymuje nas Wietnamczyk na motorze. Pokazuje, że mamy zawracać. Chcemy jechać dalej, ale woła za nami, że nie możemy. Dyskutujemy z nim, choć bardziej na migi niż werbalnie. Wietnamczyk otwiera skrytkę w motorze i sięga po notes. Kątem oka dostrzegam amały pistolet. Po chwili zjawia się inny Wietnamczyk na motorze w wojskowym mundurze. Rozmawiajà przez chwilę. Przyglądam się uważnie temu pierwszemu i dopiero zauważam, że spod cywilej kurtki wystaje wojskowy ubiór. Straż graniczna zapewne. Tłumaczą, że droga jest niebezpieczna, trwa konflikt z Kambodżanami i mogą do nas strzelać. Zaskoczyła nas ta informacja, o niczym takim nie słyszeliśmy. Mijają nas miejscowi na motorach, niej jest chyba aż tak niebezpiecznie. Ostatecznie musimy zawrócić. Nie poddajemy się jednak i jedziemy do celu okrężną drogą. Nie tylko krajobraz, ale i ludzie wyglądają tu inaczej. Znacznie ciemniejsi, smagani słońcem od pracy na polu, ostrożnie się nam przyglądający. Mężczyźni często noszą wojskowe ubiory, zapewne najłatwiejsze do zdobycia tutaj.
    Wreszcie udaje nam się dotrzeć do szlaku. Niedługo się nim cieszymy. Po raz kolejny zatrzymuje nas straż graniczna. Znowu tłumaczą, że nie możemy jechać, tym razem jednak powodem nie są zamieszki na granicy, ale jakość drogi. Istotnie, falista miękkopiaszczysta, w której łatwo można się zapaść jest nie lada wyzwaniem. "W prawo -mówi -jeździe, byleby nie w lewo ani prosto". Stanęło jednak na tym, że prosto możemy jechać, byle nie w lewo, bo to do granicy. Hm, może jednak strzelają tam...Decyduje zmrok. Wiedzeni niemalże jedynie światłem księżyca trafiamy do małej wioski Buon Ho.



Na pustej drodze często pojawia się stado krów.






Straż graniczna.

     Wieczorny spacer po Buon Ho niespodziewanie zawiódł nas na karaoke. To już trzecie w naszej podróży. Zaprosiła nas Nieu, Wietnamka, nauczycielka języka angielskiego. Jak zwykle na przywitanie zostaliśmy poczęstowani puszką piwa których stos jak zawsze leżał po stołem. Nie zabrakło też przekąsek, tym razem na słodko. Karaoke było całkiem profesjonalne, z organistą przygrywającym na keybordzie. Śpiewał wójt miasteczka we własnej osobie! Uczestnikami byli sąsiedzi z jednej ulicy. Po paru minutach zostałam poproszona o zaśpiewanie jakiejś piosenki. Zawstydziłam się, ale na szybko wymyśliłam piosenkę, której tekst znam w całości, "Teksański" Hey. Nieu zaprosiła nas na następny dzień na rodzinne śniadanie i zwiedzanie okolicy. Skończyło się na obiedzie u niej w domu. 
    Nieu uczy angielskiego w średniej szkole; dorabia sobie prywatnymi lekcjami. Mąż, inżynier z zawodu, prowadzi własną restaurację. Żeby utrzymać rodzinę i zapewnić jej godziwy byt muszą oboje ciężko pracować. Chcieliby kupić samochód, ale akcyza jest tak duża w Wietnamie, że niewielu na niego stać. Jak większość, poruszają się motorami. "To niebezpieczne"-mówią. Zgadzam się, chociaż zastanawiam się dla kogo, widząc rodziców w kaskach  jadących z maluchami bez kasków, bo nie opłaca się kupować kasku gdy główka jeszcze rośnie. Nieu mówi płynnie po angielsku, chociaż jej akcent pozostawia wiele do życzenia. Chciałaby otworzyć szkołę, gdzie angielskiego uczyliby native speakers. Państwową posada sporo kosztuje Wietnamczyków. Nauczyciel, podobnie jak policjant na stanowisku drogówki, muszą wpłacić około dwadzieścia milionów wietnamskich dongów, czyli jakieś tysiąc dolarów wpisowego żeby zdobyć posadę! Parę lat potrzebują przepracować, by zwróciły się im pieniądze. Nie dziwne, że policjanci biorą potem spore łapówki.


Nasz hotel 3w1...
                                                       
..i właściciel po nocnym karaoke i masażu.

Nieu z córką Han w "tradycyjnej" masce na motor




Karaoke na "after" po imprezie inauguracyjnej otwarcia Domu Karaoke.

Nowoczesny panel do wybierania ulubionego utworu.

Jedna z czterech sal do karaoke.

Postój w drodze z atrakcją...

...i poczęstunkiem.


Wiking zawsze wzbudza sensację swoim wzrostem.


Bambusowa fajka wodna "dieu cay", którą pali się do herbaty, po posiłku.Wietnamczycy uważają, że poprawia przemianę materii, objawy przeziębieni, rozluźnia mięśnie i łagodzi stres. Samo zdrowie.

Przy drogach często spotykane są postoje z hamakami. Trzeba się zrelaskować podczas jazdy.

  
Tak, to swastyka. Powszechnie kojarzona z nazizmem w rzeczywistości jest znakiem buddyjskim przynoszącym szczęście i pomyślność.

Na nagrobkach również się pojawia.









1 komentarz:

  1. Kochana jak czytam te Twoje historie to czuję się jakbym była tam z Tobą. Chociaż nie wiem czy miałabym tyle odwagi aby tak się z tymi ludźmi "bratać". Uważaj na siebie. Kinga

    OdpowiedzUsuń