Łapałam w życiu różne pojazdy na stopa: samochód, ciężarówkę, autobus (pełen szejków), motor, tuktuk (na rowerze), traktor, a nawet łódź rybacką. Czemu by więc nie spróbować z żaglówką, i to na większą odległość? Nie mamy nic do stracenia, a sporo do zyskania. Między karaibskimi wyspami często nie ma połączenia promowego, a ceny biletow lotniczych przyprawiają o zawrót głowy.
Zaczęło sie od Puerto Rico, dokąd przylecieliśmy z Kuby. Okazało się to znacznie trudniejsze niż przypuszczałam. Najpierw nie chcieli wypuścić Raymonda z lotniska na Kubie. Lecieliśmy do Puerto Rico, które należy do Stanów, a on nie ma wizy w paszporcie. "Norwegia należy do Visa Waiver Program, nie potrzebujemy wizy"- tłumaczy Wiking. Co jednak urzędnik kubański może wiedzieć na ten temat. Jego interesuje czy ktoś ma wklejoną wizę w paszporcie czy nie. "Niech Pan sprawdzi w internecie, jestem zrejestrowany w ESTA"- kontynuuje Raymond. "Nie mamy internetu na lotnisku"- oznajmia tamten beznamiętnym głosem. No tak, jesteśmy na Kubie, mogliśmy się tego spodziewać. Urzędnik wykonał jakiś telefon, doradził się kolegi po czym kategorycznie oznajmił, że ja mogę polecieć, a Raymond zostaje. Kurczę, co robić?! Nagle wpadam na pomysł! Proszę go by zadzwonił na lotnisko w Dominikanie. Przesiadamy się tam w inny samolot, więc to ich powinno bardziej interesować czy mamy wizę do Stanów czy nie i tam mogą nas ewentualnie zatrzymać. Dominikana zapewne posiada internet na lotnisku, więc mogą sprawdzić czy Raymond widnieje w systemie wizowym. "Nie możemy wykonywać połączeń międzynarodowych"- mówi urzędnik. Oo.. na to nie wpadłam. Patrzę na Wikinga zrezygnowanym wzrokiem. Z pomocą przychodzi nam inny pracownik, który przysłuchiwał się całej sytuacji i zaoferowal, że zadzwoni na lotnisko w Dominikanie z prywatnego telefonu. Po kilkunastu minutach rozmowy oznajmia nam, że możemy lecieć! Uff, udało się! Kamień z serca mi spadł, a może raczej z żołądka.
Na lotnisku w Dominikanie pracownicy sprawdzali dokumenty przez ponad godzinę. Byli niezwykle uprzejmi, donosili nam wodę z samolotu za darmo i wygłupiali sie z nami. Urzędniczka parę razy pytala mnie szeptem na osobności czy wiza jest prawdziwa, czy nie klamię itp. Późnym wieczorem wylądowaliśmy wreszcie w Puerto Rico. Tam czekała nas kolejna niespodzianka. Po wielogodzinnym staniu w kolejce zostałam zaprowadzona na osobiste przesłuchanie. No tak, Polka bez pracy wjeżdżająca na teren Stanów - podejrzana sprawa. Ku mojemu zaskoczeniu celniczka zaczęła dopytywać o moje pochodzenie. Co mnie łączy z Syrią, kiedy ostatni raz tam byłam, czym się zajmuje mój tata, czemu się stamtąd wyprowadziłam (na co odpowiedziałam że o to muszą spytać moich rodziców, bo byłam zbyt młoda by pamiętać) itp. itd. Celniczka skrupulatnie wszystko notowała na skrawku bylejakiego papieru jakby za chwilę miała to wyrzucić do śmietnika. Przemaglowana, wymęczona, wymemłana dostałam wkońcu upragniony stempel do raju.
Puerto Rico jest ciekawym połączeniem zachodu ze wschodem. Z jednej strony amerykańskie fastfoody, policyjne wozy i dziwactwa, z drugiej strony bary z latynoską muzyką, starsi panowi grający w domino i pary tańczące salsę na ulicy. Połowa Portorykańczyków nie mówi po angielsku, nawet w miejscach gdzie przebywają turyści. Wypucowanymi brykami z puszczonymi na cały regulator reggaetonami wożą się gangsterzy, którzy mogą Cię zlikwidować na środku ulicy w biały dzień jeśli niefortunnie natepniesz im na piętę. Mieszkałam w wielobarwnej artystycznej dzielnicy pełnej niesamowitego streetartu i designerskich miejsc.
Culebra i Vieques, małe wyspy należące do Puerto Rico, przez lata były miejscem, gdzie amerykańska armia testowała bomby. Z początkiem II wojny światowej wkroczyło wojsko i przejęło większość terenów (głównie plantacji cukru trzcinowego) zmuszając w ten sposób mieszkańców do opuszczenia wysp. W latach 70-tych pod wpływem fali protestów armia wycofala sie z Culebry, ale z Vieques dopiero 30 lat później po incydencie, w którym jeden z żołnierzy zginął od bomby. Do tej pory na obu wyspach można spotkać saperów odminowujących tereny, a na plaży pozostały stare czołgi pomalowane przez grafficiarzy. Testowanie bomb odcisnęło piętno na zdrowiu mieszkańców, którzy umierają znacznie częściej na raka niż sąsiedzi. Na wyspach nie ma wysokich zabudowań ani nowoczesnych hoteli, za to dziewicze plaże i dzikie konie. Turystyka dopiero kiełkuje. Vieques słynie z bioluminescencyjnych bruzdnic (dynoflafgellates) - żyjątek, które świecą nocą w wodzie pod wpływem energii. Pływanie wśród nich jest niezapomnianym doświadczeniem nie do opisania. Występują zwykle w ciepłych morzach, ale odnotowano też parę przypadków w Bałtyku. Culebra za to szczyci się jedną z piękniejszych plaż karaibskich Flamenco, popularną wśród Portorykańczyków. Na polu namiotowym ciagnącym się wzdłuż plaży jest specjalnie wydzielona strefa, na którą co roku przylatują turyści z całego świata i rozstawiają namioty na parę miesięcy. Sprytna ucieczka do raju.
|
Dzikie konie na Vieques. Podobno niektóre z nich mają "właścicieli" dopóki nie zdarzy się wypadek i zginie kóryś z koni - wtedy nikt nie chce się do nich przyznać. |
|
Na campingu w Culebrze biegalo mnostwo dużych iguan, ktore skakały do rzeczki i polowały na żółwie. |
|
Stary fort w San Juan. |
|
To nie uliczna wyprzedaż ani nawet wymiana książek. To miejsce gdzie można wziąć sobie książkę za darmo. Wzięłam:) |
|
Wymowna lekcja historii. |
|
Amerykanie mają świra na punkcie iluminacji świątecznej. |
Jesteśmy od krok od karaibskich niebiańskich wysepek British Virgin Islands, spróbujmy tam dotrzeć. Nie ma żadnego promu, bilet lotniczy kosztuje 200 dolarów. Zaczęliśmy szukać prywatnej łodzi w porcie w San Juan. Ktoś nam podpowiedział, żebyśmy poszukali na Culebrze, tam prędzej znajdziemy łodzie. Najpierw popłynęliśmy statkiem za jedyne 2 dolary na Vieques, gdzie poznaliśmy bogatego Portorykańczyka, który oddał nam swój nowiutki duży namiot za darmo! Potem za kolejne 2 dolary wylądowaliśmy na Culebrze i rozbiliśmy namiot na polu namiotowym przy słynnej Flamenco beach. Piasek na Karaibach jest biały, bardzo delikatny w dotyku jak mąka i nigdy się nie nagrzewa. Cudownie jest leżeć wprost na miękkim chłodnym piasku w cieniu palmy kokosowej patrząc na błękit morza. Na kempingu poznaliśmy chłopaków z Bostonu, ktorzy wyjeżdżając zostawili nam akcesoria namiotowe: karimaty, śpiwory, krzesła, a nawet chłodziarkę!
Gdzie najlepiej szukać kapitanów? Oczywiście w portach, ale też w barach do których można podpłynąć pontonem. Najlepiej w porze "happy hour", kiedy można kupić taniej alkohol. Wtedy większość żeglarzy podpływa żeby nawiązać znajomości i powymieniać się morskimi doświadczeniami. Pierwszych żeglarzy, ktorzy zabrali nas na stopa poznaliśmy akurat przypadkiem siedząc przy piwie na ulicy. Przechodzili obok i usłyszeli Raymonda rozmawiającego po norwesku z przypadkowo poznanymi osobami. Okazało się, że są Norwegami. Dwa dni później popłynęliśmy z nimi do Brytyjskich Wysp Dziewiczych.
|
Orvind (kapitan) i Iben. Orvin jest z zawodu dziennikarzem specjalizującym sie w tematyce żeglarstwa. Iben jest pielęgniarzem i terapeutą pracującym w szpitalu psychiatrycznym. Świetna ekipa! |
|
Orvind wchodzi na maszt. |
|
Kapitan złamał prawo przypływając do portu w BVI i naprawiając najpierw łódź zamiast zarejestrować się w urzędzie imigracyjnym. Groziła mu grzywna do 10tys dolarów! Sprawa toczyła się dwa dni. Wylądował na dywaniku u dyrektora, ale na szczęście po negocjacjch skończyło się tylko papierkiem. |
|
Na pamiątkę dostał od nas piracką flagę. |
|
Celebrujemy "rum punchem", czyli slynnym karaibskim drinkiem rozluźniającym ciało i umysł. To mieszanka rumu i różnych soków w proporcji 1:1. Tak się pije na Karaibach! |
|
Brytyjskie Wyspy Dziewicze (BVI). |
|
Trafiliśmy przypadkiem na parę młodą, która brała ślub na łodzi poł żartem pół serio. |
|
Poznaliśmy w barze szalonego Brytyjczyka (po lewej), który zaproponował nam nocleg na jego starej łodzi. Kiedy tam poszliśmy okazalo się, że ktoś już mieszka w niej i to od prawie roku!. Squatowcem okazał się Jamajczyk. Brytyjczyk pozwolił mu zostać pod warunkiem, że nas ugości:) |
|
Większość czasu spaliśmy na dziko na plażach. |
|
Okazało się, że na jednej z nich rozstawiliśmy się pod trującym drzewem. Na dodatek w nocy padało. |
|
Piątek 13-stego. Wylądowaliśmy na osobliwym kempingu. Pusta recepcja, wokół nie ma żywej duszy. Porozwalane krzesła, ale wiszą nowe dekoracje. |
|
Na kempingu staly gotowe namioty z materacami, w ktorych można zamieszkać. Wyglądaly jednak na dawno nie używane. |
|
Niektóre miały nawet kanapę i lodówkę. |
|
Rozstawiliśmy nasz namiot pod pustą wiatą. Żeby było dziwniej łapaliśmy internet niewiadomo skąd. Rano zjawiła się właścicielka, calkiem przypadkiem, bo przygotowywła imprezę urodzinową. Przyjeżdża zazwyczaj kiedy ktoś rezerwuje nocleg i wtedy przygotowuje namioty. My nie rezerwowaliśmy, dlatego nikogo nie było. Miejsce jest zniszczone przez huragany. |
|
Na Puerto Rico biegały bezpańskie konie, na BVI dzikie kury. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz