5 stycznia 2017

Na Jawie

         Na Jawie jak we Śnie. Tak się można poczuć po wspinaczce na wulkany na indonezyjskiej wyspie Jawa. Słynne Bromo i Ijen warte są godzin i trudu, które trzeba poświęcić żeby do nich dotrzeć. Niespotykane krajobrazy i wrażenia zapadają głęboko w pamięć.
          Iljen wzbudził we mnie mieszane emocje. Początkowo pokonuję trudną wspinaczkę w górę, by zejść jeszcze trudniejszym szlakiem głęboko w dół wprost w opary siarki. Na twarzy mam maskę; ledwie dyszę. Powietrze wypełnione jest silnie trującymi oparami siarki. Po drodze mijam wątłych  tragarzy wynoszących na ramionach w wiklinowych koszach ważące ponad 100 kilogramów kawały siarki.  Niektórzy z nich nie używali masek. Przyzwyczaili się, a w masce trudno złapać oddech. Wreszcie docieram w dół krateru. Z zieleni wyłania się człowiek w kasku. Wynosi bloki siarki. Niektórzy pracownicy sprzedają wyrzeźbione z niej zwierzaczki. Liczą na dodatkowe pieniądze, bo za pracę w piekle zarabiają grosze. Mimo, że niewielu z nich dożywa czterdziestki. Obok bucha magiczny niebieski ogień, który hipnotyzuje i czaruje mnie. Ten gaz zamienia się w czerwoną ciecz, której końcowym efwktem jest żółta zastygła siarka. Tu powietrze jest tak toksyczne, że bez maski nie da rady.              
           Trzeba wyruszyć wczesnym świtem żeby ujrzeć spektakl świateł wyłaniający się z krateru. To jednak nie jedyna magia, która mnie czekała. Wracam tę samą drogą na szczyt, żeby ujrzeć krater z góry, a w nim cudowne turkusowe kwaśne jezioro we wschodzącym świetle słońca. W dole z piekła buchają żółte opary śmierci.






























              Bromo. Czwarta rano. Moje ciało przeszywa mróz. Zimny tropik wkońcu mnie dopadł. Opatulona we wszysto co zawiera mój plecak trzęsę się z zimna. Zmarzłam już na motorze, w drodze na wulkan. Dwie godziny lodowatego powietrza wypełniły każdą cząstkę mnie. Nawet Wiking nie może przestać się trzęść. Po drodze zatrzymują nas "bileterzy". Twierdzą, że to punkt, gdzie trzeba kupić bilet. Intuicja słusznie podpowiada nam, żeby zignorować ich. Parę kilometrów dalej jest prawdziwa bramka i trzeba niestety słono zapłacić. Jawa nie oszczędza na turystach. Wreszcie pierwsze promienie słońca zaczynają nas rozgrzewać. Różowa poświata roświetla niebo. Z ciemności wyłaniają się mroczne wulkany.
              Żeby dotrzeć do kraterów, pokonaliśmy drogę na motorze, konno, a na koniec wspinaliśmy się w długiej kolejce na sam szczyt. Wokół pusta przestrzeń i surrealistyczny księżycowy krajobraz.



































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz