19 maja 2016

W drodze do granicy.








Tarasy ryżowe.


"Ryż w wodzie".

Bambus. Tak wygląda pierwszy etap zbiórki.





Na koniec trafia na bazar, gdziejest sprzedawany np jako fajka do palenia.















18 maja 2016

Wesele


          Jeszcze tylko trzydzieści kilometrów od granicy i będziemy w Laosie. Mijamy "wioskę zabitą dechmi". Widzę tłok na drodze i kolorowy namiot, słyszę muzykę.. och, to chyba wesele! Zatrzymujemy się tylko na chwilę, ale zaraz przybiega Wietnamczyk zapraszając nas do środka. Przed namiotem czekają goście. Po chwili podjeżdża nowiusieńka biała terenówka i ze środka wyłania się młoda para. Zamiast ryżu konfetti, zamiast chleba z solą butelka piwa z kieliszkami i liście betelu. Nie dziwi mnie to specjalnie. Piwo to chleb powszedni dla Wietnamczyków, a betel to azjatycka kofeina- żuje ją większość starszego pokolenia w wioskach. Ktoś wynosi dywan, na którym za chwilę zasiądą nowożeńcy z rodzicami. Rodzina wznosi toast za nowożeńców. Wchodzimy do namiotu weselnego. Jest różowo i cukierkowo. Wodzireje z organistami zabawiają gości. Po sali kręcą się goście przenosząc olbrzymie prezenty w postaci dywanów i kocy. W większości wiosek rozdaje się takie właśnie prezenty- praktyczne. 
        W odróżnieniu od polskiego wesela, gdzie przysięga małżeńska odbywa się w kościele bądź urzędzie stanu cywilnego, tu młoda para zakłada obrączki w weselnej sali. Następnie, tak jak u nas chodzą od stołu do stołu i wypijają kieliszek z każdym gościem. My zaczynamy i kończymy przy weselnym stole z kieliszkiem bimbru w dłoni. W ty czasie na zewnątrz część osób grała na tradycyjnych instrumentach: wielkich bębnach zawieszonych na wysokości głowy i czymś w rodzaju drewnianej łodzi, w którą uderza się drewnianymi kijami. Rytmicznie i synchronicznie.
Ostatnie co pamiętam to pyszna krewetka w ręku...Potem budzę się w hotelowym łóżku. Do granicy docieramy następnego dnia...


























14 maja 2016

Pho bo, banh my i hot dog.




Wietnamczycy jedzą niemal wszystko, nawet to, czego byśmy się nie spodziewali. Psa.  Większość psów jest nielegalnie sprowadzana nielegalnie z hodowli w Tajlandii. Przemycane w ciężarówkach, przez Mekong do Laosu, dalej przez dżunglę do Wietnamu. W nieludzkich warunkach, w ciasnych klatkach, bez wody i jedzenia, trafiają na bazar wychudzone, często chore albo już martwe.  Niektórzy smakosze psów twierdzą, że im bardziej zwierzę cierpi przed zgonem tym smakowitsze jest mięso. To może tłumaczyć czemu psy są zabijane w brutalny spisób: katowane metalowym prętem aż do wykrwawienia, podrzynane gardła bądź palone żywcem. Zapotrzebowanie na psie mięso rośnie, bowiem ma zdrowotne właściwości. Rozgrzewa krew zimą, przyspiesza kurację w chorobie oraz wzmaga męską potencję. Z pewnością ostatni czynnik jest głównym motywem "polowania" na psy, podobnie jak "polowania" na tygrysy. Nieważne, że istnieje ryzyko zachorowania na cholerę z powodu złych warunków przewżenia zwierząt. Dostawcy jeżdżą do wsi i kradną psy. Rozwcieczeni właścicieli katują ich czasem na śmierć. Psie mięso jest jednym z droższych na wietnamski rynku, jest więc elitarne. To co elitarne jest pożądane i pociąga za sobą korupcję. Straż graniczna, policja, mafia. Wszyscy są wplątani w
przemyt.




W wielkim garze wywar z wolowiny. Obok biały płaski makaron ryżowy (flat noodles) oraz zielonka: przeważnie kolendra, szczypiorek, bazylia cynamonowa oraz kiełki fasoli. Na stole limonka, sos chili, sos sojowy oraz sztućce: paleczki do chwytania makaronu i mięsa oraz krótkie metalowe łyżki do wywaru. Czasami na stole leżą też plastry gotowanego mięsa. Wszystko,czego kucharka potrzebuje do zupy też często leży na stole, czyli świerze mięso, jajka i glutaminian. Ta substancja wzmacniająca smak i zapach w Azji jest dodawana do wszystkiego.
Kucharka najpierw wrzuca makaron oraz zielonkę do wywaru by namiękly, dopiero potem nakłada je do miski. Wszystko ręką. Zapomnijcie o białych rękawiczkach w Azji. Na koniec wywar. Naczynia myje w wiadrze z bierzącą wodą. Wszystko przygotowuje siedząc na małym stołku, takim samym na jakim siedzą klienci. Ważne, by kończą jedzenie nie zostawić pałczek w, lecz na misce lub obok. Jest to bowiem niekulturalne.
Potraw, o której piszę to "pho bo", pyszna wietnamska wręcz narodowa zupa z wołowiny. Można ją zjeść na każdym rogu. Wystarczy stolik, parę krzeseł i palnik gazowy.




Bagietka, patê, czyli pasztet z wątróbki, mojonez domowej roboty, odrobinę kolendry, sos sojowy i słodko-ostry chili. To główne składniki "banh mi", słynnej wietnamskiej kanapki. Dodatkowymi komponentami mogą być: kawałki mięsa, tofu lub omlet. Ta ostatnia wersja uzależniła mnie. Bagietki często są podgrzewane, więc z ciepłym omletem stanowi idealne śniadanie przed wyprawą na motor.
Idea kanapki przywędrowała do Wietnamu wraz z francuskimi kolonizatorami i podbiła wietnamskie podniebienia. Sprzedawana jest na ulicy w większości mniejszych czy większych miastach, ale trudno ją znaleźć w wioskach poza szlakiem. Mimo, że najtańsza kanapka kosztuje pół dolara, wyprodukowanie bagietki jest zbyt kosztowne.