Znajdowaliśmy się na autostradzie na szczycie świata, skąd rozpościerał się widok na nieskończoność, pejzaż pozbawiony drzew. To miejsce, gdzie odczuwa się samotność, gdzie wiatr rozwiewa myśli. Surowy krajobraz malowany dolinami przecina szutrowa droga. Jedna z dwóch, która łączy Kanadę z Alaską, przejezdna jedynie latem. Droga wije się niczym wąż pomiędzy szczytami gór. Przejechanie jej zajmuje godziny, przy czym minęliśmy zaledwie parę samochodów. Nie wiedzieliśmy, czy dotrzemy do celu. Zgodnie z prawem wizowym Wiking może przebywać jednorazowo w Stanach Zjednoczonych maksymalnie przez 3 miesiące (dotyczy to krajów, które należą do tzw Visa Waver Program). Jeśli chce przedłużyć pobyt musi opuścić terytorium Ameryki Północnej, czego oczywiście nie zrobił. Przecież podróżujemy samochodem po Kanadzie. Liczyliśmy na uśmiech losu, niedopatrzenie celników. Ja, jako obywatel tzw "europejskiego trzeciego świata" musiałam zapłacić 160 dolarów i udać się na rozmowę z Panem Urzędasem. Jeśli rozmowa przebiegnie pomyślnie dostaję pieczątkę na 10 lat i możliwość przebywania jednorazowo na terytorium Stanów Zjednoczonych aż 6 miesięcy. Jeśli nie, odchodzę od okienka z miną zbitego psa i tracę 160 dolarów. Polska jest w planie Visa Waver Program. Plusem tego programu jest to, że opłata wizowa wynosi jedynie 14 dolarów, minusem możliwość jednorazowego przebywania jedynie przez 3 miesiące. Mnie to i tak nie będzie dotyczyło, bo na mocy nowego, nasączonego "trumpowską"czystką prawa, osoby posiadające podwójne obywatelstwo z Syrii muszą wyrabiać wizę. Póki co mam pieczątkę na 10 lat i uśmiech na twarzy.
Uśmiech na twarzy pojawił się też u miłej pani celnik, która po skrupulatnym przesłuchaniu i dokładnym sprawdzeniu paszportu wbiła Wikingowi nowy stempelek i życzyła przyjemnej podróży. Cuda się jednak zdarzają.
Jak tylko przekroczyliśmy granicę pochmurne niebo zniknęło, ustępując miejsca królewskiemu błękitowi oświetlanemu przyjemnym popołudniowym słońcem. Pierwsza wioska, do której trafiliśmy, Chicken Community, pozwoliła nam na nowo poczuć amerykańskie szaleństwo. Ta dziwna osada zapomniana przez Boga wciąż jest miejscem gdzie wydobywa się złoto. Wbrew pozorom jej nazwa nie wzięła się od kury, lecz od wszechobecnych ptarmigans (pardw). Wymowa była zbyt skomplikowana, więc żeby uniknąć ośmieszenia została zastąpiona ławiejszym"chicken" (wkońcu to też ptak).
Kiedy pytałam napotkanych na drodze turystów o Alaskę, jednogłośnie zachwycali się Parkiem Narodowym Denali. To olbrzymi park o powierzchni niemal 25tys.km2, w którym znajduje się najwyższy szczyt Ameryki Północnej Denali (zwany dawniej McKinley) o wysokości 6190m.n.p.m. Biegnie przez niego jedna droga długości 150km, po której można poruszać się jedynie specjalnymi autobusami. To wielki minus dla osób, które podobnie jak my, posiadają własny samochód w którym można spać. Moglibyśmy oczywiście spakować namiot i przenocować w parku, ale nasz ekwipunek był nieodpowiedni na te warunki. Póki co musieliśmy zadowolić się autobusem, który okazał się nie taki zły, bo mogliśmy wsiąść i wysiąść z niego kiedy chcieliśmy. Denali jest pełen dzikich zwierząt, które niełatwo dojrzeć. Widzieliśmy z daleka caribou (zwierzę podobne do jelenia, z biala pupką), dużego wilka i niedźwiedzie grizzly. Najbardziej zachwyciły mnie jednak krajobrazy. Majestatyczne, rożnobarwne góry, które wydają się wyrastać tuż obok niczym potężne olbrzymy. Pejzaż malowany złocistymi odcieniami, ogromna niekończąca się przestrzeń, puszysty zielony mech obrastający zbocza i doliny. Cisza i spokój przerywane jedynie wiatrem.
|
Łoś jak na Alaskę przystało. |
|
Łoś szuwarek. |
|
Drogi w Alasce falują niczym latający dywan Alladyna. Jeździ się po nich jak na rollercoasterze! |
|
Lasotundra, czyli strefa przejściowa między lasem a tundrą. |
|
Trafiliśmy aż na biegun północny. |
|
Mieszka tu Święty Mikołaj (ten prawdziwy;) |
|
Dzieci wysyłają do niego listy z całego świata. |
|
Nawet z Polski. |
|
Denali, najwyższy szczyt Ameryki północnej (6190 m.n.p.m.). Górę pokrywa lodowo-śnieżna warstwa grubości kilkuset metrów! |
|
Trekking po parku narodowym trwał krótko (mech okazał się grubszy niż przypuszczaliśmy; kiedy zapadliśmy się w nim mieliśmy mokre buty i szybko zamarzliśmy).
|
|
Niedźwiedź grizly. Różni go od zwykłego (brązowego) niedźwiedzia okrągłe uszy i wyżej usadowione łopatki. Jeśli chodzi o wielkość czy kolor mogą być bardzo podobne. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz