29 stycznia 2018

Przystanek Alaska. Odc.2.

           Nie tak wyobrażam sobie lato. Deszcz i przeszywający chłód. Niestety sierpień na Alasce często przynosi pogodę pod psem. Czasami wyłaniało się słońce zza szaroburych chmur malując kolory na ziemi. W tych momentach wybieraliśmy się na trekking i zapominaliśmy o deszczu oraz zimnie. Podziwialiśmy piękne góry i lodowce, próbowaliśmy nawet wspinać się na nie. Każdy medal ma jednak dwa końce. Plusem tego, że przyjechaliśmy o tej porze roku była możliwość ujrzenia przyrody Alaski w różnych barwach. Późnym sierpniem nadchodzi tu bowiem wczesna jesień. Zielone wzgórza zamieniają się wtedy w bursztynowo-miedziany dywan.
             Plan A zakładał dojechanie na północ Alaski, a przynajmniej pod koło podbiegunowe. Ze względu na jakość drogi i odleglość plan legł w gruzach. Musieliśmy przejść do planu B, czyli objechanie południa. Gdziekolwiek się znajdziesz, dokądkolwiek pojedziesz wszędzie w Alasce trafisz na dziką przyrodę, odludne miejsca, pojedyńcze drewniane domy z zaparkowanym starym truckiem. Przybywają tu Ci, którzy szukają ciszy, spokoju ducha, kontaktu z naturą i przygody. Na sezon wakacyjny studenci z całego świata przyjeżdżają na zarobek, bo Alaska jest po Kalifornii drugim najdroższym stanem USA. Niektórzy zakochują się w tym miejscu i zostają na zawsze. 
             Marzyło mi się pojechać do wioski Eskimosów (Innuici). Do tych miejsc trzeba jednak dolecieć, a życie tam wygląda zupełnie inaczej niż to, które znamy z telewizji czy książek dla dzieci. Współcześni Eskimosi nie mieszkają już w namiotach ze skór ani nie budują igloo, jedynie niektórzy z nich, kiedy wybierają się na camping. Na co dzień mieszkają w domach. Żyją biednie, z dala od cywilizacji, pozbawieni umiejętności przetrwania jaką dysponowali ich przodkowie. Podobnie jak Indianie, zostali wypędzeni dawno temu z własnej ziemi i ucywilizowani, czyli ulokowani w domach. Obcych i zimnych. Wybito setki psów, które służyły im do transportu i polowania. Wciąż polują na wieloryby, ale dostęp do współczesnego świata odmienił ich życie. 





Południe Alaski przywitalo nas słońcem i ciepłym klimatem.



Dotarliśmy na koniec Alaska highway, do miasteczka Homer. Za nią nie ma już żadnych dróg, tylko góry i lodowce.






Trans Alaska Pipeline. Rurociąg o długości prawie 1300km transportujący ropę z północy
Alaski na południe do Valdez. Stad tankowce trasportuja ją dalej do Stanów i do Azji. Rurociąg został poprowadzony i budowany w esktremalnie trudnych warunkach. Ze względu na zamarznięty grunt i częste trzesienia ziemi ma zygzagowatą budowę, specjalna technologie grzewcza i poprzeczne podpory. Rurociąg ten pośrednio przyczynił się do ogromnej katastrofy ekologicznej.


Alaska jest jednym z dziewięciu stanów, które zalegalizowały marihuanę w celach rekreacyjnych. W pozostałych dwudziestu stanach można używać marihuanę jedynie w celach medycznych. 

Strażnicy ganji. To zdjęcie zostało zrobione w Colorado, pierwszym stanie który zalegalizował legalnie marihuanę. To najbardziej liberalny stan jeśli chodzi o uprawę i sprzedarz.




Droga do Wrangel - St.Ellias National Park. Do pokonania mieliśmy ok. 100km niemalże bezludną drogą.  Na pozór wygląda calkiem nieźle, ale w rzeczywistości była dość wyboista i pełna ukrytych niespodzianek, np gwoździe pozostałe po pojazdach i narzędziach używanych w kopalni. 


Dojechaliśmy do celu, ale jeden z gwoździ załatwił nam oponę.
Jedyne miejsce naprawy opony w okolicy to ten samoobsługowy punkt.

Procedura wygląda tak: przynosisz oponę, wypełniasz formularz,
zostawiasz pieniądze w oponie i czekasz na cud.



Niestety szczęście nam nie dopisało. Musieliśmy wracać na zapasowym marnym kole z nadzieją, że nie złapiemy gumy w drodze.

Gwóźdź do trumny. Taki los czeka tych, którzy złapali drugą gumę ;)

Kennecott Mines, stara opuszczona kopalnia miedzi i osada wysoko w górach, której nazwa wzięła się od pobliskiego lodowca. W czasach świetności była najbogatszą kopalnią miedzi na świecie. Pomimo surowych warunków klimatycznych i odizolowanego położenia ściągała mnóstwo osób.




  
Wiecznie zamarznięta wulkaniczna gleba u podnóża wulkanu Wrangell.  Park Narodowy Wrangell-St.Elias jest największy w USA (ma powierzchnię ok 50 tys.km2). Skupia największe lodowce i najwyższe góry w Ameryce północnej. Zimą są tu ekstremalne temperatury, a lato trwa bardzo krótko.


W drodze na lodowiec Kennicott.





Osobliwe domy w McCarthy. Ta osada w sercu gór jest oddalona
ok 50 km od najbliższej cywilizacji. Mieszka tu ok 50 osób. 
Miasteczko bylo mekką dla Kennicott Mines, w której prostytucja i 
alkohol były nielegalne. Działały tu: burdel, bar, szkoła i szpital. 
Gdy zamknięto kopalnię, obie osady były niemalże opuszczone.
W latach 70-tych na nowo osiedlali się młodzi spragnieni przygody 
i pieniędzy z powstającym rurociągu Trans Alaska. W 1983 roku 
w proteście przeciw budowaniu rurociągu mężczyzna zamordował 
sześciu z 22 mieszkańców (dostał za to 634 lata więzienia!).
Wraz z utworzeniem Wrangell-Elias National Park zakwitła turystyka.








Kolejny lodowiec w drodze do Valdez.







Valdez.






Po obejrzeniu filmu "Into the wild" nie byłam pewna czy mogę zjeść te pysznie wyglądające leśne owoce. Spotkaliśmy lokalsa, jedyną osobę na całym 10km szlaku, który sam zaczął je zrywać. Były pyszne!




Właściciel tego samochodu przyjechał do Alaski i mieszka w samochodzie w różnych dzikich miejscach, jak np to i kąpie się w rzece. Spotkanie z niedźwiedziem to dla niego norma.


Valdez jest znane jako miejsce, gdzie co roku przypływa tysiące łososi. Te niesamowite ryby rozwinęły w sobie radar, dzięki któremu rozpoznają pole magnetyczne miejsca, gdzie się narodziły. Migrują spowrotem z oceanu do rzek, rozmnażają się i umierają. Kolejne pokolenie wypływa do oceanu za 2-3 lata od narodzin i cykl się powtarza. Migracja łososi odbywa się co 2-3 lata i jest jedną z najtrudniejszych.



Chcieliśmy zobaczyć jak niedźwiedź łowi rybę, ale udało nam się jedynie zobaczyć niedźwiedzia i ryby.




Komary na Alasce są tak wielkie, że nazywane są ptakami Alaski :)