Laos. Górska kraina spokoju. Tak sobie wyobrażałam ten kraj, o takim miejscu marzyłam. Tymczasem rzeczywistość zamazała ten obraz, rozwiała fantazje. Pozostawiła jednak okruchy nadziei potrzebne by zajrzeć głębiej, zobaczyć więcej niż to co widać na pierwszy rzut oka. Trzeba doświadczyć, żeby poznać.
Granica tajsko-laotańska na popularnym turystycznym szlaku uderzyła mnie mocno w twarz. Biała brama zaprasza chłodem i cwaniastwem. Czuję się jak na sztucznym planie filmowym na środku pustyni. Poza celnikami, paroma turystami i Tajami przewożącymi towary luksusowe nie ma żywej duszy. Za bramą do raju czeka na nas duży luksusowy autobus, który wiezie nas kilkanaście kilometrów za granicę i zatrzymuje się na oddalonym o parę kilometrów od najbliższego miasta przystanku. Jedyną możliwością dostania się tam jest taksówka, której jakość jest mocno nieadekwatna do ilości kipów, które trzeba na nią wydać. Zawsze jednak istnieje alternatywa. Moja ulubiona, czyli autostop. Tym sposobem dostaliśmy się do miasta. Znowu czuję się jak na planie filmowym, tym razem westernu. Laotańskie domy w większości są drewniane, ciemne, z podłużnymi balkonami na piętrze i okiennicami. Wokół unosi się pył z piaszczystych dróg. Tylko wozów z końmi brakuje.
Kolejnego dnia pojechaliśmy na północ, do dżungli. Autobus, tym razem mały, z ciasnymi siedzeniami, wlókł się w nieskończoność serpentynami wywołując rewolucje żołądkowe, ale widoki wynagrodziły trudy podróży. Za oknem gęsto porośnięte górzyste dywany malowały krajobraz paletą od ciemnej do jaskrawej wręcz zieleni. Chciałoby się wybiec i położyć na nich. Jeśli wydaje Ci się, że autobus jest pełen to mylisz się. Zawsze istnieje sposób by upnąć klienta. Na przykład wstawiając na środku w przejściu małe plastikowe krzesełka, typowe azjatyckie siedziska. Co zrobić jeśli chcę wyjść? Trzeba poczekać aż wszyscy wstaną i przejść nad krzesełkami. Po prostu. Ciekawe są również przystanki autobusowe. Niekoniecznie muszą być oczywiste, tak samo jak czas, w którym ma przyjechać autobus. Czy oznacza to, że pasażer może stać godzinami wyczekując pojazd w szczerym polu? Skądże. Wystarczy, że postawi torbę podróżną przed swoim domem. Kierowca przejeżdżając widzi, gdzie że ma się zatrzymać. Sprytne.
Na północy są lasy bambusowe. Niesamowicie porastają zbocza gór. Chude, gęsto porośnięte, uginają się nade mną, pochylają się nad ziemią. Przeprawa przez taką dżunglę jest zupełnie innym doświadczeniem. Łatwo się tu zgubić, bo wszędzie wokół są jedynie bambusy. Nie ma większych zwierząt, czasem słychać ptaki. Mamy dwóch przewodników, oficjalnego i jego pomocnika. Ten drugi dopiero uczy się fachu. Jest niezwykłym przewodnikiem, bowiem nie ma jednej stopy. Mimo tego radzi sobie na szlaku lepiej niż nasza trójka.
Ludzie gór mieszkają przy rzece (Lentele) lub w głębi (Akha i pozostałe mniejszości etniczne). Większość z nich na co dzień chodzi ubrana zwyczajnie, jedynie dla turystów i od święta przebierają się w tradycyjne stroje. Nie chcieliśmy teatru, tylko zwyczjną wioskę, chcieliśmy zobaczyć jak tutejsi górale żyją na codzień. Przyjeżdżamy do wioski. Na tablicy widnieje napis, że pieniądze z turystyki są przeznaczane na wsparcie mieszkańców. Ratanowe chaty na palach, pod którymi mieszkają zwierzęta. W środku skromnie, parę starych mebli, zwinięte materace i koce na podłodze przygotowane do spania. Jedzenie przyrządza się na palenisku, spożywa na podłodze. Nie ma łazienki. Dziewczęta, osłonięte sarongiem, myją się publicznie w specjalnym do tego miejscu przeznaczym. Tutaj na środku wioski. Mężczyźni kąpią się w rzece. Toaleta też jest wspólna dla mieszkańców.
Muzyka puszczona na pełen regulator zagłusza własne myśli. "Hity z satelity" i laotańskie disco polo. Skąd dobiega? Dochodzę do źródła. Duża pusta sala, na stole laptop, parę osób już pijanych otwiera kolejne browary. Widzę jak ktoś wlewa do gardła dziewczyny piwo przez rurkę. Tego się nie spodziewałam. Szukamy sklepu. Przemierzamy wioskę wzdłuż, bo wszerz nie zachodzi taka potrzeba, a my nie możemy go znaleźć! Wkońcu ktoś woła właściciela, który otwiera jedną niepozornie wyglądającą chatkę. W środku znajdują się jedynie dwa produkty: piwo "Laobeer" i chrupki. To tu idą pieniądze z turystyki, tak się rozwija wioska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz