6 grudnia 2017

Daleko na północy.

               Kiedy zaczynaliśmy podróż po Stanach od Florydy postawiliśmy sobie za cel dojechanie aż do Alaski. Jesteśmy w drodze już 4 miesiące, dojechaliśmy aż do zachodniej Kanady, na liczniku prawie 10 tysięcy kilometrów, a tu okazuje się, że przed nami drugie tyle co przejechaliśmy! Prawdopodobnie będziemy musieli też wrócić, przynajmniej za granicę ze Stanami, bo zamierzamy sprzedać samochód po podróży, a w Alasce będzie to raczej trudne. Decyzja była ciężka. Rozważaliśmy też  wschodnią część Kanady. Po długich rozmyślaniach, analizach i kalkulacjach podjęliśmy decyzję, że jedziemy jednak na Alaskę. Marzyliśmy o niej, jesteśmy już blisko - choć wciąż jeszcze daleko - i nie wiadomo kiedy będziemy mieli okazję wrócić tu ponownie.
             Podróż ciągnęła się w nieskończoność. O ile droga przez Stany była niezwykle ciekawa, urozmaicona i wypełniona pięknymi krajobrazami, tak przez Kanadę po pewnym czasie zaczęła robić się monotonna. Ileż można oglądać iglastych drzew i jezior! Dopiero w Yukonie, daleko na północy, krajobraz diametralnie się zmienił. Przerzedzone lasy z powykrzywianymi od wiatru drzewami, polany porośnięte krzewinką, gęsty gruby mech i drzewa swoiście obrośnięte, które wyglądały niczym olbrzymie konopie. Razem z krajobrazem zmieniły się drogi, ceny i temperatury. Im dalej tym drożej, coraz mniej dróg i coraz zimniej. Ciepłe letnie dni zostały za nami, a kurtka i polar stały się standardem nawet w ciągu dnia. Zdecydowanie najciekawszym miejscem na naszej trasie bylo Dawson City, miasto, które powstało na fali gorączki złota (wciąż tu wydobywane). To co je wyróżnia to zachowana z tamtych czasów architektura nie wynikająca jednak z chęci przyciągnięcia turystów tylko z klimatu miejsca, charakteru jego mieszkańców. Dawson jest jak film o Dzikim Zachodzie. Bary w westernowskim stylu, dziewczyny tańczące kan kana, piaszczyste ulice, w powietrzu unosi się zapach kurzu. Brakuje jedynie kowbojów.
           Amerykanie wożą się wypasionymi kamperami, Kanadyjczycy klasycznymi starymi kamperami lub tzw kamper pickup-ami, czyli pick-upami z dobudówką, w których można spać, a nawet coś upichcić. Niektórzy w nich żyją. Kupują grzejniki, znajdują zaciszne miejsce nad rzeką czy jeziorem lub na jednym z wielu darmowych kempingów i tak wiodą koczowniczy tryb życia. Mają bliski kontakt z naturą co buduje w nich swoisty spokój. Twardzi od szronu, krzepcy od lodu, Kanadyjczycy mają w sobie sporo wytrwalości i witalności. Czuć w tym kraju ducha przygody, wolności i samotności.





Klasyczny totem.




Osiedlowy totem.





Dzieci kukurydzy poszły zabawić się w labiryncie. Celem bylo znalezienie do wszystkich stanów Kanady.


Trafiliśmy w drodze na ciekawe miejsce, "Sign post forest", gdzie podróżnicy przybijali tablice, na których umieszczali info skąd przyjechali, dokąd zmierzają, ile kilometrów zrobili itp. Każda tablica jest inna, niektóre proste inne oryginalne. Są tacy, którzy zostawili też przerożne przedmioty. Takich aleji słupów z tablicami były dziesiątki. Czemu tam? To miejsce leży w Watson Lake, gdzie krzyżują się drogi. Jest daleko na północy i dotarcie tu jest nie lada wyzwaniem, więc ludzie pragną uwiecznić to.



Whitehorse, największe miasto północnej Kanady i największa zbieranina uzależnionych od alkoholu i narkotyków Indian.


Lokalna żulernia. Calkiem oryginalna rzekłabym.

Boysband, czyli synchroniczny układ konnej jazdy do muzyki kanadyjskiej kawalerii. Nuda.

Muzeum, gdzie mają wypchanego łosia albinosa o dziwnych oczach.


W Stanach bizony były w Parku Narodowym, w Kanadzie pasą się po prostu przy drodze.


Przy tej drodze, która biegnie wzdłuż zachodniego wybrzeża Kanady przez niemalże rzadko zamieszkane tereny widzieliśmy najwięcej niedźwiedzi, niestety rownież martwego.


Niezapomniana chwila! Obserwowaliśmy rodzinkę niedźwiedzi
 (zdj. powyżej) i nagle oba małe niedźwiadki wskoczyły na drzewo,
 spojrzały na nas i zeskoczyły spłoszone. 


Z serii dziwne kampery ten bije wszystkie. Rodzinka przerobiła szkolny autobus na dom na kółkach.

Tak wygląda kamper pickup, o którym pisałam.

W Stanach i Kanadzie wiele kempingów ma system "self registration", czyli samodzielną rejestrację. Bierze się kopertę, wypełnia dane, numer miejsca na kempingu (kempingi mają tu zazwyczaj numerowane miejsca, każde z własną ławką), wkłada pieniadze i gotowe. Czasami ktoś przyjeżdża sprawdzać, czasami nie. Nie wyobrażam sobie, żeby to działało w Polsce ;)


To chyba najprostszy i najbardziej oryginalny sedes jaki widziałam na kempingu.

A to jedyny kemping, na jaki trafiliśmy, gdzie mieliśmy własny zlew z widokiem na jezioro.

Chcesz przepłynąć jezioro ale nie umiesz pływać? Żaden problem! Ta platforma jest przywiązana po obu stronach jeziora linami, także można sobie zrobic cruising po jeziorze.

Dawson City.











Nowoczesny wigwam.

Żeby kontynuować drogę do Alaski trzeba przekroczyc rzekę.

Nawet wielkie autobusy wieżdżały na ta małą platformę.

"Top of the World" highway, czyli droga, która biegnie szczytami gór z Dawson prosto do Alaski.